Narzędzia:

Posiedzenie: 3. posiedzenie Senatu RP X kadencji, 3 dzień


15, 16 i 17 stycznia 2020 r.
Przemówienia z dnia poprzedniego

Przemówienie senatora Roberta Mamątowa w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Przemówienie senatora Roberta Mamątowa w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Panie Marszałku! Wysoka Izbo!

Do mojego biura senatorskiego zgłaszają się osoby, które są zbulwersowane pracą sędziów i niesprawiedliwymi wyrokami, jakie wydaje wymiar sprawiedliwości. Od sądu obywatel oczekuje, że zostanie wysłuchany, będzie traktowany z szacunkiem i na koniec bezstronnie osądzony. Tymczasem w Polsce sędziowie nie liczą się z ludźmi. Walka z sądową opresją to droga długa i pełna pułapek. Sprawy rozpatrywane są latami, a wyroki bardzo często są rażąco niesprawiedliwe.

Ludzie skarżą się na sędziów, mówią, że często są oni pozbawieni empatii, bagatelizują sprawę, lekceważą strony, pełnomocników, świadków i zachowują się tak, że jeszcze bardziej pogłębiają ludzką krzywdę. Człowiek do sądu idzie już skrzywdzony, w poszukiwaniu sprawiedliwości, z nadzieją, że ktoś go wysłucha, zrozumie i obroni, a z reguły jest tak, że ludzie wychodzą z sądu jeszcze bardziej rozgoryczeni, z niesprawiedliwym wyrokiem, co w bardzo istotny sposób podważa ich zaufanie do wymiaru sprawiedliwości.

Przez te wszystkie lata, będąc senatorem i obserwując pracę sędziów, odnoszę wrażenie, że do tego zawodu trafiają ludzie, którzy mają poczucie bezkarności i wyższości nad innymi obywatelami. Praworządność wymaga, aby każda władza, nie wyłączając sędziowskiej, nie tylko prawo stosowała, ale też była mu podporządkowana. Nie może być tak, że sędzia stoi ponad prawem.

Funkcjonowanie sądów dyscyplinarnych dla sędziów było przez lata wielką fikcją. Przedstawiciele „nadzwyczajnej kasty” czuli się bezkarni. Sprawy najczęściej umarzano, sędziów uniewinniano, odstępowano od wymierzania kary bądź prowadzono sprawy tak długo, że kończyły się niczym z powodu przedawnienia.

Za każdym razem zreformowanie wymiaru sprawiedliwości budzi odruch obronny środowiska sędziowskiego. Opozycja obiera sobie za główny cel to, żeby w sądownictwie było tak, jak było, natomiast intencją rządu jest kontynuowanie reform, które mają usprawnić funkcjonowanie sądów i służyć odbudowie zaufania do nich, „gwarantując sędziom faktyczną niezależność od korporacyjnych nacisków ich własnego środowiska, a także od politycznych presji”.

Uchwalona w grudniu przez Sejm nowelizacja ustawy – Prawo o ustroju sądów i ustawy o Sądzie Najwyższym gwarantuje m.in. to, że będą wreszcie uzupełniane wakaty orzecznicze w Polsce, ponieważ funkcjonował do tej pory mechanizm braku opiniowania nowych sędziów. Uzupełnienie kilkuset wakatów przyśpieszy rozwiązywanie spraw sądowych w Polsce.

Ustawa gwarantuje również to, że jedni sędziowie nie mogą podważać statusu innych sędziów powołanych prawomocnie przez prezydenta RP.

Zdecydowanie popieram stanowisko Rady Ministrów: „Państwo prawa to niezależne sądy. To niezawiśli sędziowie, którzy podlegają tylko ustawom i Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Podważanie statusu sędziów i prawomocności wydawanych przez nich orzeczeń uderza w konstytucyjne podstawy państwa prawa. Prowadzi do chaosu prawnego w Polsce. Budzi wśród Polaków niepokój co do ważności wyroków sądów, które w każdym roku rozstrzygają kilkanaście milionów spraw”. „Sądy muszą być niezawisłe, uczciwe, bezstronne i cieszyć się niekwestionowanym autorytetem. Polacy zaś muszą odzyskać wiarę, że do sądów idzie się po sprawiedliwość i nie czeka się na nią latami”.

Wysoka Izbo, nie rozumiem, co jest aż tak złego w zapisach tej ustawy, że pierwsza prezes Sądu Najwyższego, pani Gersdorf, w swoich wypowiedziach sugeruje, że „wprowadzenie tej ustawy z dużym prawdopodobieństwem prowadzić będzie do konieczności opuszczenia Unii Europejskiej”.

Mam również poważne zastrzeżenia do wypowiedzi pana Adama Bodnara, który „straszy” obywateli, że obecnie w Polsce przeżywamy kryzys praworządności. Rzecznik praw obywatelskich uważa, że Senat powinien odrzucić tzw. ustawę kagańcową z 20 grudnia 2019 r., ponieważ poddaje ona polskie sądy i polskich sędziów politycznej kontroli władzy ustawodawczej i wykonawczej.

Panie i Panowie Senatorowie, moim zdaniem, rzecznik praw obywatelskich powinien stać na straży wolności oraz praw człowieka i obywatela, realizując zasadę równego traktowania, a nie zajmować się polityką. Powinien przede wszystkim służyć pomocą w sprawiedliwym rozwiązywaniu problemów wszystkich obywateli, którzy się do niego zwracają, często również za moim pośrednictwem jako senatora RP.

Na zakończenie chciałbym nawiązać do wizyty pana marszałka Grodzkiego w Brukseli. Moim zdaniem pan marszałek, konsultując sprawę noweli ustawy sądowej z wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej Vierą Jourovą, niepotrzebnie przeniósł polskie spory za granicę. Przy okazji warto zaznaczyć, że w Czechach to rząd wskazuje kandydatów na sędziów i prezydent tych kandydatów zatwierdza.

Jeśli chodzi o wizytę Komisji Weneckiej w Senacie, to uważam, że jesteśmy państwem na tyle suwerennym, że potrafimy przeprowadzić proces legislacyjny w oparciu o wiedzę naszych ekspertów i wiedzę wybranych przez Polaków parlamentarzystów. Dziękuję.

Przemówienie senatora Jerzego Wcisły w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Przemówienie senatora Jerzego Wcisły w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Wysoki Senacie!

Nieprawdą jest, że debatujemy dzisiaj nad ustawą naprawiającą czy reformującą system sądownictwa. Jest to kontynuacja trwającego od ponad 4 lat procesu systematycznego niszczenia sądownictwa i podporządkowywania go władzy politycznej.

Sądy po tych kryptoreformach pracują coraz gorzej, a jeśli ta ustawa zostanie przyjęta, będą pracowały jeszcze gorzej, bo ta ustawa stwarza możliwość niemal hurtowego karania sędziów, co tylko pogłębi złą sytuację w sądownictwie. A nie mam wątpliwości, że minister Ziobro będzie z tej możliwości szczodrze korzystał. I to nie do karania słabych sędziów, ale tych, którzy nie podzielają jego poglądów i ośmielają się o tym mówić.

Wczoraj w Senacie z bezczelną wręcz szczerością oznajmił nam, senatorom opozycji, że jak dojdziemy do władzy, to będziemy mogli wybierać swoich sędziów. Nawet nie próbuje udawać, że chodzi o coś innego.

A dzisiaj Parlament Europejski przyjął rezolucję o naruszeniu wartości unijnych w Polsce i na Węgrzech, a Komisja Wenecka zaleciła odrzucenie ustawy powszechnie nazywanej represyjną lub kagańcową.

Potem uciekł z sali posiedzeń, traktując senatorów jak nieme tło dla swoich popisów. Więc odpowiadam ministrowi Ziobrze – z konieczności zaocznie – nie chcemy takiego przywileju ani dla siebie, ani dla PiS. Przeciwnie. Chcemy uchronić sądownictwo przed woluntarystycznymi zakusami polityków jakiejkolwiek opcji.

Także wczoraj w Parlamencie Europejskim padały głosy, by uzależnić środki dla Polski od przestrzegania praworządności. Oczywiście strona rządowa eksploatuje wytartą już mantrę i odpowiada dumnie: nikt nie będzie nam, Polakom, dyktował, jakie w Polsce ma być prawo. To nawet ładnie brzmi! Patriotycznie. Tyle, że jest to pusty, a nawet oszukańczy frazes, który niczego nie wyjaśnia.

Przypomnę więc – szczególnie senatorom PiS, bo z wielką pompą organizowali tysiąc pięćdziesiątą rocznicę chrztu Polski – że Polska od początków swego istnienia dążyła do bycia członkiem europejskiego porządku prawnego. Znaczenie jednego z pierwszych dokumentów dotyczących państwa polskiego – „Dagome iudex” z X w. – polegało głównie właśnie na tym, że wprowadzał on Polskę w obszar europejskiej rzeczywistości prawnej. W średniowieczu chrześcijaństwo pełniło bowiem podobną rolę do tej, jaką w tej chwili pełni Unia Europejska. Stolica Apostolska była wtedy gwarantem europejskiej stabilności. Dlatego Mieszko I oddał Polskę w opiekę Stolicy Apostolskiej, a później polscy królowie niejednokrotnie odwoływali się do werdyktów papieskich. A jeśli zdarzało się, że w tej konfrontacji niesłusznie przegrywaliśmy, to głównie dlatego, że byliśmy na marginesie Europy.

Widać jednak, że choć PiS nurza się w polityce historycznej, to wniosków z niej nie potrafi wyciągnąć, znowu spychając nas na margines Europy.

Wspominam o tym, bo zjawisko tworzenia ponadnarodowych reguł prawnych to nie wymysł Unii Europejskiej, ale zwykła potrzeba, dostrzegana przez polityków – jak widać – już ponad tysiąc lat temu. Jeśli ten przykład jest zbyt odległy, to podam jeszcze jeden. Możemy np. dumnie uznać, że nikt z zagranicy, żadna FIFA czy UEFA nie będzie nam dyktowała, ilu zawodników ma biegać po boisku na meczu piłki nożnej, i w ustawie zapiszemy, że nasza drużyna piłkarska będzie liczyła nie 11, a 12 zawodników. I kto nam zabroni? Przecież nikt Polakom nie będzie dyktował, ilu zawodników ma grać w meczu! Oczywiście, nikt nam nie zabroni uznawania polskiej wersji piłki nożnej, ale też nikt nie będzie chciał z nami grać.

W taki właśnie izolacjonizm pchają nas te ustawy! Nikt nie będzie chciał współpracować z krajem, który buduje swoją wersję praworządności. I nawet nikt nas nie musi wyrzucać z Unii Europejskiej, wystarczy, że się od nas odwrócą.

I nie dotyczy to tylko spraw sądownictwa. Bo niestabilność prawna oraz coraz realniejsze zagrożenie, że przestaniemy być krajem jednolitym prawnie, niespójność polskiego prawa z europejskim spowodują, że Polska przestanie być dobrym miejscem np. dla przedsiębiorców polskich i zagranicznych. Dla inwestorów bowiem bardzo ważnym kryterium, wpływającym na ich decyzje, jest rzeczywistość prawna w kraju, w którym mają lokować swoje pieniądze. Nasz kraj już przestaje być atrakcyjny dla inwestorów, teraz stanie się dla nich także niebezpieczny. W przypadku konfliktu prawnego żadna firma nie będzie pewna, czy prawo ją ochroni ani czy wyrok wydany w Polsce będzie egzekwowalny w innym kraju europejskim. I nie zaryzykuje. Zainwestuje gdzie indziej. Tej rzeczywistości dęciem w dudy obrony naszej suwerenności nie odczarujemy. Z Polski zaczną też uciekać ci przedsiębiorcy, którzy już tu są, także polscy, bo są jednocześnie przedsiębiorcami europejskimi i globalnymi. Summa summarum będziemy stawali się coraz biedniejsi i po latach doganiania Europy zaczniemy się znowu od niej oddalać. Polacy odczują to na własnej skórze. Tym bardziej że nie ma już rezerw, zostały zjedzone, a światowa koniunktura gospodarcza też już odchodzi w przeszłość.

Tak to walka z sędziami zaowocuje spadkiem poziomu życia Polaków. I z tego powodu ta ustawa nadaje się tylko do kosza.

Przemówienie senatora Władysława Komarnickiego w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Przemówienie senatora Władysława Komarnickiego w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Szanowny Panie Marszałku! Szanownie Panie i Panowie Senatorowie!

Jeśli chodzi o problem polskiego wymiaru sprawiedliwości, z którym nam wszystkim, i paniom, i panom senatorom, przyszło się dziś mierzyć, to w pierwszej kolejności chciałbym jasno i wyraźnie podkreślić, że z polskimi sądami nie jest i nigdy nie było tak źle, jak przedstawiały i dalej przedstawiają to szeroko rozumiane media i jaka była na ten temat tzw. obiegowa opinia. Niestety, problem wizerunkowy sądownictwa wynika nieuchronnie z jego charakteru. Łatwo bowiem w oparciu o indywidualne, skrajne przypadki negatywne, nagłaśniane chociażby poprzez dziennikarskie interwencje czy media społecznościowe, wyrobić sobie mylne przekonanie, że jakieś pojedyncze zjawisko ma charakter globalny. Równie łatwe są tu też uogólnienia, bo żadnej trudności nie sprawia formułowanie prostych wniosków typu „wszyscy kłamią”, „wszyscy kradną” i „wszyscy są skorumpowani”. A stąd już tylko krok do dalszej konkluzji, że przecież najlepiej to cały wymiar sprawiedliwości zlikwidować i zacząć od początku. Co więcej, taka jest natura sądów, że skoro w sporze uczestniczą zasadniczo dwie strony – w sprawach cywilnych będą to powód i pozwany, a w sprawach karnych oskarżyciel i oskarżony – to ostateczny wyrok będzie zadowalał tylko połowę, że tak powiem, petentów wymiaru sprawiedliwości, a i to przecież nie zawsze. Ja przynajmniej nie widziałem jeszcze takiego podsądnego, który stwierdziłby, że wprawdzie sprawę sądową przegrał, ale przecież słusznie i że ostatecznie to sąd miał rację.

W pełni zgadzam się z wnioskiem, że sądownictwo i ogólnie rozumiany wymiar sprawiedliwości należy ulepszać w miejscach, gdzie jest ułomny, i naprawiać w miejscach, gdzie jest zepsuty, jednakże niemal całość działań podejmowanych nie tylko w okresie ostatnich kilku, ale i kilkunastu lat zdaje się zmierzać w kompletnie innym kierunku. Jeżeli spytalibyście mnie państwo, czy jakość sądownictwa poprawiła się po tym, jak wymieniono licznych prezesów w sądach rejonowych czy sądach okręgowych, to odpowiedziałbym, że nie. Czy cokolwiek poprawiła wymiana ustroju i kadry Krajowej Rady Sądownictwa? Także nie. Czy cokolwiek istotnego dla przeciętnego obywatela zmieniła reorganizacja Trybunału Konstytucyjnego oraz Sądu Najwyższego? Także nie. Czy obecnie planowane zmiany, nad którymi debatujemy w dniu dzisiejszym, wniosą cokolwiek pozytywnego do wymiaru sprawiedliwości? I w tym przypadku nie. Jest to jedynie próba nieudolnego przykrycia poprzednich nieudolnych zmian organizacyjnych.

Jedyny efekt wszystkich tych sztucznych i czysto powierzchownych reform, reform w dużym cudzysłowie – a pamięcią sięgam tu jeszcze dalej wstecz, do niefortunnej likwidacji części sądów rejonowych, z której się szybko wycofano, a co miało miejsce w latach 2012–2015 – to tylko wyłącznie pogłębiający się chaos organizacyjny oraz spowolnienie efektywności sądownictwa. Wystarczy spojrzeć na statystyki Trybunału Konstytucyjnego w latach 2015–2019, aby uświadomić sobie ogrom zapaści organizacyjnej wynikający z tego chaosu. Dzięki temu, że tabliczka „Sąd Rejonowy” była zastępowana tabliczką „Wydział Zamiejscowy” poziom wymiaru sprawiedliwości nie wzrósł. Dzięki temu, że plakietka „Prezes Sądu” przenoszona była z jednych drzwi na inne, także nic konkretnego się nie poprawiło. Nie tędy droga.

Odważne, niezawisłe sądy są solą demokracji. Ich istotą w trójpodziale władz jest to, aby być niezależnymi, tak aby móc się przeciwstawić nadmiernym i możliwe, że bezprawnym działaniom pozostałych filarów władzy, przede wszystkim władzy wykonawczej, ale także ustawodawczej. W swej istocie wolne i niezależne sądy są nieodmiennym sojusznikiem przeciętnego Kowalskiego, który bez sądów byłby pozostawiony na łaskę i niełaskę organów władzy. Sądy są więc nam potrzebne. Co więcej, potrzebne są nam silne, zdecydowane, odważne i niezależne sądy, a więc wolne od bezzasadnych nacisków. Dlatego wymiar sprawiedliwości należy reformować, ale ostrożnie, rozważnie, a przede wszystkim realnie. Prawdziwe problemy i bolączki, które trawią sądownictwo już od lat, mają bowiem zupełnie inne źródła, niż może się to pozornie wydawać na pierwszy rzut oka, a na pewno inne źródła, niż przedstawiane jest to zazwyczaj w szeroko rozumianych mediach.

Chciałbym być w mojej dzisiejszej wypowiedzi maksymalnie konstruktywny, ale i zwięzły. Chciałbym więc przedstawić paniom i panom senatorom 3 sfery problemów prawa i wymiaru sprawiedliwości, które dostrzegam, a które wymagają daleko idących zmian celem poprawy sytuacji sądownictwa.

Po pierwsze – kwestia przewlekłości postępowań. Bardzo rzadko odpowiedzialni są za to sami sędziowie. Wina leży zasadniczo częściowo po stronie nieżyciowych przepisów proceduralnych, a częściowo w ogromnych, kolosalnych już wręcz problemach z warstwą administracyjną sądów. Tajemnicą poliszynela jest to, że sądy już od kilku lat borykają się z ogromnymi problemami kadrowymi na poziomie pracowników sekretariatów. Nie dość, że etaty są notorycznie nieobsadzone – a brak jest nowych chętnych z uwagi na relatywnie niskie wynagrodzenie – to dodatkowo pracownicy z wieloletnim stażem coraz częściej z sądów po prostu odchodzą czy to na emeryturę, czy to do sektora prywatnego, który jest dużo bardziej atrakcyjny finansowo, podczas gdy praca w nim – dużo mniej odpowiedzialna. Fakt wiecznego chaosu organizacyjnego, który stał się stałym smutnym towarzyszem sądownictwa w ostatnich latach, na pewno także nie zachęca ewentualnych kandydatów do aplikowania na wolne stanowiska.

Rozwiązanie tego problemu jest banalnie wręcz proste. Należy znacznie dofinansować warstwę administracyjną sądów, kładąc zdecydowany nacisk na podwyżki dla pracowników sekretariatów oraz asystentów oraz dalej inwestować w nich, np. przez szkolenia, aby czynić ich bardziej efektywnymi. Zapomniana została choćby w dzisiejszych czasach instytucja wyszkolonego protokolanta sądowego, potrafiącego szybko i precyzyjnie zapisywać przebieg rozprawy, co mimo wszystko ciągle często bywa potrzebne współcześnie, obok lub wręcz niezależnie od protokołu elektronicznego.

Ostatecznie do kwestii przewlekłości przyczyniają się także elementy czysto proceduralne, takie jak problemy z doręczeniami wezwań do stawiennictwa do świadków czy problemy ze sporządzaniem opinii przez biegłych sądowych. Są to problemy poważne, głęboko systemowe, wymagające poważnych zmian, aby je naprawić. W przypadku doręczeń pomogłaby bardzo centralna baza adresowa, którą musiałby aktualizować we własnym zakresie każdy obywatel, pod rygorem skuteczności doręczeń na dotychczasowy adres. Opiniowanie biegłych mogłoby zostać częściowo usprawnione, gdyby procedura dopuściła możliwość składania przez strony opinii prywatnych, sporządzonych na ich niejako zewnętrzne zlecenie, mających jednakże taką samą moc prawną jak takie opinie, których sporządzenie zlecił sąd.

Po drugie – kwestia rozrostu biurokracji i nadmiernej kognicji sądów, czyli procesu rozpatrywania sprawy sądowej, śledztwa w celu ustalenia stanu faktycznego.

Myślę, że moja kolejna teza nie będzie już dziś kontrowersyjna, choć taką byłaby jeszcze dekadę temu. Otóż w sądach jest zbyt wiele spraw, powinniśmy zaś dążyć do tego, aby było ich jak najmniej. Profesjonalni prawnicy mówią o tym, aby zmniejszać czy modyfikować zakres kognicji sądów. Zmniejszenie kognicji nie musi przecież dotyczyć wyłącznie spraw cywilnych, ale i karnych, choć tu problem staje się dużo bardziej skomplikowany. Zasadniczo bowiem ograniczenie spraw karnych co do istoty oznacza depenalizację niektórych przestępstw, czyli, potocznie mówiąc, uczynienie legalnymi pewnych obecnie karalnych zachowań. Ostatecznie trzeba sobie zadać poważne pytanie: czy co do zasady jest sens, aby sędziowie zajmowali się sprawami karnymi dotyczącymi kradzieży rzeczy wartych kilka, kilkadziesiąt czy może i kilkaset złotych? Czy jest sens, aby sędziowie rozsądzali sprawy cywilne dotyczące roszczeń wartych kilkadziesiąt czy kilkaset złotych? Dla takiego procesu uruchamia się taką samą maszynę biurokratyczną jak dla każdej innej sprawy. Przeciętny koszt obsługi sprawy – niezależnie od jej minimalnej wartości – idzie w tysiące złotych dla Skarbu Państwa. W tym kontekście warto rozważyć pojawiające się od czasu do czasu głosy na temat utworzenia w Polsce instytucji podobnej do anglosaskiego sędziego pokoju i tego, aby właśnie takim osobom powierzyć sprawy drobne, pozostawiając przy sądach sprawy donioślejsze i poważniejsze.

Po trzecie i ostatnie – istotnym problemem sądów, za który nie odpowiadają sami sędziowie, choć z którym muszą się codziennie mierzyć, a w związku z którym są niesłusznie krytykowani, są złe lub nieżyciowe przepisy oraz zasadnicza niepotrzebna skrajna inflacja prawa w Polsce.

Jeżeli chodzi o ten ostatni aspekt, to jest on w miarę oczywisty. Obiektywne statystyki pokazują, że polski parlament z roku na rok bije rekordy w liczbie uchwalanych aktów prawnych. Liczba przepisów, które dotyczą już niemal każdej sfery naszego życia, jest zatrważająca. Oczywiście, że prawo trzeba aktualizować i trzeba je odświeżać, ale już dawno Sejm i Senat powinny były przyjąć zdroworozsądkową zasadę ustrojową, że za każdy jeden nowy przepis czy obowiązek prawny należy uchylić jakieś dwa stare przepisy czy obowiązki. Doprowadziłoby to do racjonalizacji i poprawy merytorycznej prawa. Ustawodawca zmuszony byłby trzy razy nad nowymi regulacjami się zastanowić i pomyśleć, czy są one wystarczająco dobre i czy są one warte implementacji.

Przedstawiłem paniom i panom senatorom szerzej 3 zagadnienia, które moim zdaniem wymagają poprawy, aby ulepszeniu uległ także – choć w niewielkim stopniu – polski wymiar sprawiedliwości.

Chciałbym jednak zakończyć moje wystąpienie pozytywnie, abyśmy nie zapominali, że rzeczywistość nie jest wcale taka czarno-biała, jak niektórzy próbują ją na własny użytek malować. Co do pozytywów zaś, które dostrzegam wyraźnie – zacząć należy od znaczącego wzrostu poziomu merytorycznego i kulturalnego zdecydowanej większości sędziów, przede wszystkim młodych, orzekających w sądach rejonowych, a więc na najniższym szczeblu naszego wymiaru sprawiedliwości. Różnica pomiędzy stanem dzisiejszym a tym, co przeciętnie miało miejsce na salach sądowych jeszcze 10 lat temu, jest w moim odczuciu kolosalna. Przeciętnie jest tak, że sędziowie są zasadniczo dobrze lub wręcz bardzo dobrze przygotowani, a podsądnych traktują z należytym szacunkiem i godnością. Nadal oczywiście zdarzają się niechlubne wyjątki, ale są one sporadyczne i przede wszystkim coraz rzadsze. Paradoksalnie, w moich oczach, postępowanie sędziów jest czasami wręcz aż zbyt daleko idące i ocierające się o stronniczość, kiedy to w szczególnie trudnych sprawach życiowych, jakimi np. są spory o zapłatę z pozwów firm windykacyjnych przeciwko biednym i nieporadnym klientom, sędziowie naginają nierzadko przepisy, aby, jak to się mówi, za uszy wyciągnąć zwykłego człowieka z problemów. Jeżeli zaś chodzi o kulturę osobistą, której dotyczą często formułowane wobec sędziów publiczne zarzuty – że niegrzeczni, że wyniośli, że się irytują – to przyznam szczerze, że nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem świadkiem takiego zachowania.

I tak na koniec: obiecaliście wielką reformę, a tak naprawdę zepsuliście wszystko, nawet to, co działało dobrze. Doprowadziliście wymiar sprawiedliwości do ruiny tylko po to, by teraz udawać, że go naprawiacie, a wprowadziliście kaganiec. Przecież to co zrobiliście z Trybunałem Konstytucyjnym jest najlepszym przykładem tego, jak działają wasze pseudoreformy.

Przemówienie senatora Władysława Komarnickiego w dyskusji nad punktem 5. porządku obrad

Przemówienie senatora Władysława Komarnickiego w dyskusji nad punktem 5. porządku obrad

Szanowny Panie Marszałku! Wyskoki Senacie!

Problem ASF jest nam już dobrze znany. Po 4 latach chaotycznych działań rządu okazuje się, że polskiemu rolnictwu grozi katastrofa i zapaść na skutek epidemii ASF. Obecnie proponowana ustawa jest ustawą nieprzygotowaną dobrze, rzetelnie i merytorycznie. Przede wszystkim brakuje w niej wniosków wyciągniętych z dotychczasowych doświadczeń. Z roku na rok sytuacja jest coraz gorsza, a przecież wybito już ponad milion dzików.

Za czasów ministra Ardanowskiego – chodzi o 16 miesięcy – było 48 ognisk ASF. W tych ogniskach było 50 tysięcy świń. Pan minister wydał rozporządzenie o bioasekuracji i o przeznaczeniu na nią pieniędzy.

Niestety liczby mówią same za siebie: 3,5 tysiąca wniosków rolników i 140 tysięcy strat świń w Polsce. Polski rząd nie jest w stanie pomóc rolnikom. Co więcej, przyczynia się do pogłębienia nieporozumień pomiędzy rolnikami, ekologami a myśliwymi.

Całe uzasadnienie ustawy zawiera się w jednym zdaniu: nadmierna populacja dzika sprzyja przenoszeniu ASF na teren gospodarstw. Nie podano jednak żadnych szczegółów, nie wyjaśniono, jak rozumieć określenie „nadmierna” ani co znaczy „sprzyja”.

Nie mamy ani jednego naukowego dowodu na to, że to wolno żyjące dziki zarażają zwierzęta w chlewniach. Istnieją za to dowody na to, że źródłem zarażeń zwierząt są inne zwierzęta hodowlane i brak bioasekuracji. Pomysł rozwiązania problemu ASF przez wystrzelenie całej populacji dzików jest dość absurdalny i niegwarantujący rozwiązania problemu.

Reasumując, stwierdzam, że obecna ustawa nie rozwiązuje problemu. Potrzebna jest nam poprawna ustawa, która będzie kompleksowym rozwiązaniem. Dziękuję.

Przemówienie senatora Jerzego Wcisły w dyskusji nad punktem 5. porządku obrad

Przemówienie senatora Jerzego Wcisły w dyskusji nad punktem 5. porządku obrad

Wysoki Senacie!

W ciągu ostatnich kilku lat afrykański pomór świń zbiera obfite żniwo w Polsce. W dużej mierze na skutek zaniechań lub nieumiejętnie prowadzonych działań tego rządu niepotrafiącego powstrzymać rozprzestrzeniania się tego groźnego wirusa.

Dość przypomnieć, że dopiero po opublikowaniu raportu Najwyższej Izby Kontroli w styczniu 2018 r. wprowadzono obowiązek bioasekuracji – po 4 latach od zanotowania pierwszych przypadków ASF! – choć powszechnie uważa się, że jest to najskuteczniejsza metoda zwalczania tego wirusa.

Już wówczas apelowałem z tego miejsca o zdecydowane wsparcie Inspekcji Weterynaryjnej, z której setkami odchodzili weterynarze, bo była to jedna z najsłabiej zarabiających służb. A tak naprawdę realizacja tych apeli nastąpi prawdopodobnie dopiero w przyszłym roku, co ma zaowocować zwiększeniem liczby etatów o 2 tysiące 600, czyli o prawie 40%. Można sobie wyobrazić, o ile skuteczniejsza byłaby walka z wirusem, gdyby te decyzje zapadły 2 lata temu.

Procedowany dzisiaj projekt ustawy także jest spóźniony, a jego akcenty i filary są ustawiane wbrew – w końcu nietajemnej – wiedzy na temat metod walki z afrykańskim pomorem świń. W efekcie za 2–3 lata znowu będziemy mieli gorzką okazję, by stwierdzić, że wiele z tych recept okazało się nieskutecznych w walce z wirusem.

Ja jednak chciałbym skupić się na – w mojej ocenie – dosyć podłym wykorzystaniu tego poważnego problemu do ubezwłasnowolnienia Polskiego Związku Łowieckiego. Dodam od razu, że nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę myśliwym ani tym bardziej członkiem Polskiego Związku Łowieckiego. Mówię o podłym wykorzystaniu, bo jak inaczej można traktować zapis w ustawie o przeciwdziałaniu groźnemu wirusowi mówiący o tym, że minister środowiska odbiera i przejmuje prawo do powoływania łowczych krajowego i okręgowych. Czyli de facto minister wykorzystuje trudną sytuację – za którą zresztą w dużej mierze sam ponosi odpowiedzialność – do przejęcia władzy nad niezależnym zrzeszeniem. Mówimy tu o władzach zrzeszenia liczącego ok. 130 tysięcy członków, utrzymującego się ze składek członkowskich i utrzymującego z tychże składek stanowiska, o obsadzie których chce decydować minister. Mówimy o tym, że nominaci ministra mają kierować związkiem i zarządzać jego majątkiem, będącym własnością prywatną.

Jaki to ma związek ze zwalczaniem wirusa? Ministerstwo argumentuje, że w ten sposób będzie miało wpływ na organizację, której udział w zwalczaniu wirusa jest bardzo ważny. To przejmijcie także wszystkie sklepy spożywcze, bo tam sprzedaje się wódkę, która też jest przyczyną wielu tragedii – jednym ruchem wprowadzicie prohibicję. I po kłopocie? Otóż nie!

Panie Ministrze, nie rwijcie się tak do robienia porządków w cudzym ogródku, gdy u siebie macie bałagan. Ostudźcie pokusę obsadzenia kilkudziesięciu stołków, bo nie wypada, by wykorzystywać do tego padające świnie i dziki.

Kto będzie tym związkiem kierował? Urzędnicy? Macie takich? To dlaczego nie potrafili napisać ustawy, która nie rodziłaby tylu kontrowersji?

W projekcie ustawy powinny znaleźć się jasno wyartykułowane zadania dla związku i myśliwych, a nie przejmowanie władzy nad samorządną, niezależną organizacją. To praktyki rodem ze stanu wojennego, niedopuszczalne w demokratycznym państwie.

Ten zapis jest zresztą niezgodny z Konstytucją RP, gwarantującą wolność tworzenia takich organizacji i ich działania – art. 12 – i wymaga nie tylko uchwalenia ustawy, ale także zmian w rejestrach sądowych, które nie przewidują cedowania na rzecz rządu wyboru władz.

Oczywiście straszenie tego rządu tym, że będzie można tę ustawę zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego, może wywołać tylko salwę śmiechu, ale apeluję do senatorów – wśród których, jak mniemam, jest sporo myśliwych – by nie wpisywali sobie do życiorysu gwałtu na Polskim Związku Łowieckim i zagłosowali przeciwko zmianom w art. 35a ust. 5 pkt 1 i ust. 6 pkt 1.

Składam wniosek o pozostawienie wspomnianych przepisów w dotychczasowym brzmieniu.