Narzędzia:

Posiedzenie: 70. posiedzenie Senatu RP IX kadencji, 1 dzień


28 grudnia 2018 r.

Przemówienie senatora Czesława Ryszki w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Przemówienie senatora Czesława Ryszki w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Panie Marszałku! Wysoki Senacie! Panie Ministrze!

Słuchając dzisiaj przemówień posłów na temat podwyżek cen prądu, można było wyciągnąć wniosek, że czeka nas horror w energetyce. Owszem, czekałby, ale nie z winy rządu. Zapowiedziały go spółki energetyczne, kierując do samorządów pisma z zapowiedzią podwyżki cen zakupu energii o prawie 70%. W konsekwencji, powołując się na te podwyżki, samorządy uczyniły podobnie, zapowiadając podwyżkę cen oferowanych przez siebie usług, m.in. komunikacji miejskiej autobusowej i kolejowej, dostaw wody i oczyszczania ścieków czy też zbiórki i wywozu śmieci.

Największe uderzenie miało pójść w 17,5 miliona Polaków, których te podwyżki miały boleśnie dotknąć. Dlatego rząd najpierw przedstawił konieczność utworzenia funduszu rekompensat wzrostu cen energii elektrycznej dla osób fizycznych, potem z myślą o firmach i gminach – funduszu efektywności energetycznej i rekompensat. Nie będę przekonywał, że wzrost cen energii to nie tylko wyższe indywidualne rachunki, ale też wyższe ceny za każdy towar i usługę. Te podwyżki podyktowaliby przedsiębiorcy, gdyż wzrost cen energii spowodowałby równocześnie wzrost kosztów produkcji. Koło się zamyka: w konsekwencji polska gospodarka stałaby się mniej atrakcyjna i konkurencyjna, koniec z obecnym wzrostem gospodarczym, w przyszłym roku urosłaby w Polsce inflacja, czekałby nas powrót na ubogie peryferia Unii Europejskiej.

Podwyżka cen energii jest wpisana w trend światowy, w politykę klimatyczną: chcemy żyć w czystym powietrzu, wolnym od smogu, od nadmiaru CO2 – trzeba za to zapłacić. Choć można by zapytać, dlaczego mowa tylko o CO2, skoro jest to tylko kilka procent trujących substancji emitowanych do atmosfery. Odpowiedź jest prosta: takie jest dyktando bogatych krajów UE, które mając spory procent energetyki z OZE oraz atomu, forsują polityką klimatyczną korzystną tylko dla nich. Konkretnie: dlatego, że polska gospodarka energetyczna jest oparta w większości na węglu, będziemy wnosić ogromne opłaty za prawo do emisji CO2, mimo że tego CO2 emitujemy do atmosfery znacznie mniej niż Niemcy. Z pewnością czeka więc naszą energetykę transformacja do zielonej energii, ale jeszcze przez lata węgiel będzie gwarantem naszego bezpieczeństwa energetycznego.

Polityka klimatyczna UE sprowadza się niemal wyłącznie do redukcji dwutlenku węgla, a w konsekwencji do sztucznego kreowania ceny jednostki CO2; 1 t CO2 to jednostka rozliczeniowa w ramach europejskiego handlu emisjami. Te jednostki są kupowane przez nasze elektrownie, ciepłownie czy inne zakłady na specjalnych aukcjach. Kupują je ze swoich środków, co powoduje wzrost kosztów. Taka jest przyczyna zapowiedzianych podwyżek, których – dodam – na szczęście w 2019 r. nie będzie.

Aby zrekompensować spółkom energetycznym wspomniane opłaty na zakup jednostek CO2, rząd obniża akcyzę z 20 zł do 5 zł za 1 MWh, co daje ok. 2 miliardów zł obniżki w kosztach łącznych dla gospodarstw domowych, firm i innych podmiotów, a razem z podatkiem VAT, który był liczony od wyższej akcyzy, 2,5 miliarda zł. Dodatkowo zaproponowano redukcję aż o 95% tzw. opłaty przejściowej, którą dostawcy energii obciążali rachunki odbiorców, co oznacza kolejne oszczędności szacowane na poziomie 1,5 miliarda zł. Ponadto rząd uzyskał zgodę Komisji Europejskiej na sprzedaż dotąd „uśpionych” uprawnień do emisji CO2, co pozwoli uzyskać ok. 5 miliardów zł. Przyjęcie tych rozwiązań pozwala pozostawić cenę prądy na dotychczasowym poziomie. Od razu też dodam, że rządowa ustawa blokuje podwyżki cen usług zapowiedziane przez samorządy.

Skąd wziął się ów system europejskiej polityki klimatycznej? Należy przypomnieć, że najpierw jesienią 2008 r. premier Donald Tusk zgodził się na redukcję o 20% emisji CO2 do roku 2020, przy czym wyraził też zgodę na zmianę bazy z roku 1989 na 2005 r., a także na obowiązkowy handel uprawnieniami do emisji dla wytwarzających energię elektryczną, który zaczął obowiązywać od 1 stycznia 2013 r.

Jeszcze radykalniejsze rozwiązania zaproponowała KE w polityce klimatycznej w 2014 r. Tusk, wtedy jeszcze jako premier, zdając sobie sprawę, że ich przyjęcie uderzy w Polskę jeszcze mocniej niż porozumienie z 2008 r., dwukrotnie prosił o przełożenie debaty nad tymi zmianami na posiedzeniu Rady Europejskiej w marcu i w czerwcu 2014 na jesień tego roku. Faktycznie, pod koniec października 2014 r. w posiedzeniu RE uczestniczyła już premier Ewa Kopacz, która zgodziła się na kolejne restrykcje, m.in. ograniczenie emisji CO2 o 43% do 2030 r., ale przede wszystkim na wprowadzenie tzw. Rezerwy Stabilizacyjnej; rezerwa to zdjęcie z rynku 900 milionów pozwoleń na emisję, co jest głównym powodem gwałtownego wzrostu ich cen, drugim powodem jest fakt, że pozwolenia na emisję od stycznia 2018 r. stały się instrumentem finansowym.

To właśnie ówczesne zgody premierów Tuska i Kopacz na zaostrzenie unijnej polityki klimatycznej spowodowały obecnie gwałtowny wzrost cen pozwoleń do emisji CO2 – polska energetyka uzyskuje wprawdzie ok. 20% darmowych pozwoleń, ale pozostałe 80% musiała kupić na rynku – a to niestety rzutuje na ceny energii elektrycznej.

Niejako przy okazji pojawił się inny problem, mianowicie chodzi o ewentualne manipulacje na rynku energii. W ocenie Urzędu Regulacji Energetyki na wzrost cen energii miały wpływ nie tylko rosnące ceny węgla kamiennego oraz uprawnień do emisji CO2, ale ewentualne manipulacje na Towarowej Giełdzie Energii; wzrost z 3–4 euro za tonę CO2 jeszcze przed rokiem do blisko 25 euro za tonę pod koniec tego roku.

Panie Marszałku, Wysoka Izbo, nie neguję, że klimat należy chronić. Polskim pomysłem jest wprowadzenie do rozliczeń emisji dwutlenku węgla pochłaniania go przez lasy. Tyle emisji, ile pochłaniania – taka powinna być zasada. Dlatego nie wolno zgodzić się na to, by europejską politykę klimatyczną sprowadzić wyłącznie do redukcji CO2, a w konsekwencji do wymuszania na gospodarkach państw członkowskich odchodzenia od paliw kopalnych, dekarbonizacji.

Podsumowując: obniżenie obciążeń podatkowych, które zaproponował rząd, jest na ten moment słuszne, ale ta doraźna interwencja rządu jedynie redukuje na jakiś czas negatywne skutki wzrostu cen energii. Ponieważ jeszcze przez lata podstawą naszego bezpieczeństwa energetycznego pozostanie nasze narodowe bogactwo, jakim jest węgiel, potrzebne są rozwiązania długofalowe, zwłaszcza że w roku 2020 nie da się obecnych obniżek powtórzyć: akcyza na energię będzie już niska, opłata przejściowa praktycznie „wyzerowana”, zaś obniżenie VAT nie przyniesie dużego zysku, a ponadto środki pochodzące ze sprzedaży uprawnień do emisji będą „znaczone”, czyli będzie je można przeznaczyć jedynie na konkretne inwestycje proklimatyczne. Dlatego tak czy owak czeka nas transformacja energetyczna, inwestowanie w niskoemisyjne źródła energii, jednym słowem: zmiana miksu energetycznego. W nadchodzącym roku powinniśmy nie tylko o tym dyskutować, ale głęboko reformować sektor energetyczny.

Przemówienie senatora Władysława Komarnickiego w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Przemówienie senatora Władysława Komarnickiego w dyskusji nad punktem 1. porządku obrad

Panie Marszałku! Wysoka Izbo!

Od kilku tygodni Polacy bombardowani są codziennie innymi, często wzajemnie wykluczającymi się informacjami na temat zakresu podwyżek cen energii elektrycznej, sfer, które będą nimi objęte, i sposobu rekompensowania wzrostu kosztów dla poszczególnych podmiotów i grup społecznych. Z wypowiedzi ministra, pana premiera i z dokumentów spółek energetycznych docierających do nas niemal równocześnie, wynika, że ceny energii wzrosną o 70%, 60%, 30%, o kilkanaście procent, a nawet – co stwierdził 12 grudnia pan premier – nie wzrosną wcale. Które z tych informacji są prawdziwe? Kto ma rację? Dlaczego te dane są tak rozbieżne? W tym samym czasie gdy z Ministerstwa Energii otrzymujemy sygnał, że na rekompensaty rząd przeznaczy ok. 4–5 miliardów zł, Ministerstwo Finansów informuje, że w budżecie na 2019 r. nie przewidziano żadnych środków na rekompensaty. Jakby kpiąc z Polaków, minister energii wyjaśnia, że specjalny fundusz rekompensat zasilą kwotą 1 miliarda zł te same spółki energetyczne, które domagają się podniesienia cen energii.

21 grudnia br. rządowy projekt ustawy wniesiony do Sejmu przewiduje redukcję administracyjnego obciążenia rachunków za energię elektryczną dzięki obniżeniu wysokości podatku akcyzowego i opłaty przejściowej płaconej przez odbiorców w gospodarstwach domowych. Jak czytamy w uzasadnieniu do ustawy, stawka akcyzy za energię elektryczną zmniejszy się z 20 zł do 5 zł za megawatogodzinę. W opinii rządu proponowane rozwiązanie pozwoli utrzymać ceny energii na dotychczasowym poziomie, nie będzie więc podwyżek. Projekt nowelizacji oprócz obniżki akcyzy zmienia stawkę opłaty przejściowej przewidzianej w ustawie z 2008 r. Opłata przejściowa, pobierana na rachunkach za energię elektryczną, została wprowadzona w celu pokrycia strat firm energetycznych w związku z wycofaniem w 2007 r. tzw. kontraktów długoterminowych. Gwarantowały one zakładom energetycznym w kolejnych latach sprzedaż energii elektrycznej po z góry określonej cenie. Dzięki temu mogły one prowadzić inwestycje. Zgodnie z projektem rządowym wysokość opłaty przejściowej płaconej np. przez gospodarstwa domowe ma ulec ok. 10-krotnemu obniżeniu. Jak napisano w uzasadnieniu rządowego projektu, takie obniżenie stawki podatku akcyzowego i opłaty przejściowej zapewni, nawet przy spodziewanej podwyżce opłat wprowadzonych przez przedsiębiorstwa energetyczne, utrzymanie łącznych kosztów odbiorców, w szczególności odbiorców w gospodarstwach domowych, na poziomie zbliżonym do 2018 r. I tutaj rodzi się pytanie: co to znaczy na poziomie zbliżonym? Proszę o jasną odpowiedź na pytanie: czy w nowym roku cena energii wzrośnie, czy nie? Czy taką deklarację mogę dostać na piśmie i kto się pod nią podpisze?

Szanowni Państwo, w moim przekonaniu tej sytuacji dałoby się uniknąć, gdyby rząd, partia rządząca nie zdewastowała ustawy o odnawialnych źródłach energii. W 2016 r. w Senacie przestrzegałem przed zmianami w ustawie o OZE. Ich przyjęcie sprawiło, że Polska będzie musiała pożegnać się z wieloma korzyściami, jakie w tej chwili daje nam nowoczesna, innowacyjna energetyka wiatrowa. Farmy wiatrowe zapewniają tysiące miejsc pracy, generowały ponad 630 milionów zł corocznych wpływów podatkowych dla sektora rządowego i samorządowego. Gminy, które mają na sowich terenach elektrownie wiatrowe, zyskiwały dzięki nim średnio po ponad 1 milion zł rocznie w samych tylko wpływach podatkowych. Wstrzymanie rozwoju energetyki wiatrowej, a potem zastępowanie jej innymi technologiami produkcji energii odnawialnej bez wątpienia wpłynęło na finanse przede wszystkim samorządów lokalnych. Gminy tracą wpływy m.in. z podatku od nieruchomości oraz z udziału w podatkach PIT i CIT, które mogą być uiszczone przez właścicieli nowo powstałych elektrowni wiatrowych. Samorządowcy bardzo prosili mnie o to, żebym to zaakcentował. Analizy wskazują, że tylko w ramach wpływów z PIT gminy już w latach 2018–2020 stracą łącznie przeszło 200 milionów zł, a od 2020 r. będą traciły prawie po 100 milionów zł każdego roku. Dodatkowo brak zastępowania starzejących się instalacji wiatrowych nowymi sprawi, że ta strata w kolejnych latach będzie po prostu rosła.

Każda powstająca, nowa elektrownia wiatrowa oznaczała wymierne korzyści, z których rezygnowanie nie leży w interesie Polski. W 2016 r. przestrzegałem, że jeśli inwestycje, farmy wiatrowe będą musiały ustąpić miejsca innym technologiom, to będzie to oznaczało wzrost kosztów produkcji energii. Jeszcze raz powtarzam: wzrost kosztów produkcji energii. Wszystko przez to, że energia, którą w ramach nowego systemu aukcyjnego dla odnawialnych źródeł energii miałyby wyprodukować farmy wiatrowe, będzie musiała zostać zastąpiona przez inną, produkowaną przez na pewno droższe instalacje. Zwiększony koszt produkcji energii najbardziej obciąży konsumentów, ale też przedsiębiorców.

Czy o to chodzi, żeby Polacy więcej płacili za prąd? Żeby gminy straciły stabilne źródło dochodu i by ponad 8 tysięcy ludzi straciło pracę? Żeby zniechęcić inwestorów do inwestycji nad Wisłą i pokazać, że Polska nie jest krajem, w którym warto inwestować?

Mamy koniec roku 2018 i niestety czarny scenariusz się spełnia. Rząd kombinuje, jak zjeść ciastko i mieć ciastko, ale dewastacyjny wpływ na OZE odbija się teraz czkawką. Mechanizmów rynku energetycznego nie da się oszukać. Jeżeli nie inwestujemy w technologie, w OZE, musimy w inny sposób czerpać energię. Niestety są to rozwiązania przestarzałe i często droższe. Tak więc z tego miejsca apeluję raz jeszcze do powrotu i do reformy ustawy o OZE.