Narzędzia:
Marszałek Andrzej Stelmachowski - fot. Jacek Doktór

PROF. STELMACHOWSKI O PRZYWRÓCENIU SENATU I JEGO ROLI W PRZYSZŁOŚCI

Przywrócenie Senatu było kompromisem wypracowanym przy okrągłym stole między siłami partyjno-rządowymi a solidarnościowo-opozycyjnymi. Wybrany w wolnych wyborach Senat był ustępstwem politycznym na rzecz opozycji, które starano się zminimalizować, dlatego przewaga Sejmu w parlamencie jest wyraźna - uważa prof. Andrzej Stelmachowski. Według prof. Stelmachowskiego Senat powinien nie tylko istnieć, ale jego pozycja powinna być silniejsza. "Jeśli w sądownictwie zasadą jest możliwość odwołania się do wyższej instancji, nawet do dwóch wyższych instancji, gdzie chodzi o sprawy pojedynczych obywateli, to o ileż dalej idące są skutki ustaw, które mają charakter generalny. W związku z tym powinna istnieć możliwość kontroli instancyjnej" - powiedział prof. Stelmachowski.

Rozmowa z marszałkiem Senatu I kadencji prof. Andrzejem Stelmachowskim

- Jak doszło do tego, że w 1989 r. postanowiono ponownie powołać do życia Senat RP ?

- Odnowienie Senatu polskiego w 1989 r. miało trzy przesłanki. Po pierwsze na przywrócenie Senatu duży wpływ miała tradycja. Niewiele osób dziś pamięta, ale w dziejach parlamentaryzmu polskiego Senat był starszy od Sejmu. To była oczywiście najpierw Rada Królewska, potem Senat. Odgrywał on ogromną rolę w I Rzeczypospolitej oraz ważną rolę w II Rzeczypospolitej. W tym wypadku siła tradycji oddziaływała, mimo dość długiej przerwy w funkcjonowaniu tej izby po II wojnie światowej. Po drugie już wówczas wyobrażaliśmy sobie, że Polska powinna opuścić hemisferę wschodnią i włączyć się do hemisfery zachodniej. Parlamenty europejskie, z małymi wyjątkami, są dwuinstancyjne. Bardzo nieliczne są kraje, gdzie parlamenty są jednoizbowe; to dotyczy małych krajów, a z większych tylko Szwecja jest krajem, gdzie zlikwidowano Senat. I wreszcie była trzecia, doraźna przyczyna powołania Senatu do życia. W trakcie rokowań okrągłego stołu oraz rokowań poprzedzających wypłynęła sprawa prezydentury. Chodziło o to, by Radę Państwa zastąpić Urzędem Prezydenta. Ponieważ było rzeczą jasną, że prezydentem tym musiał być generał Wojciech Jaruzelski przeto strona solidarnościowo-opozycyjna była niechętna temu rozwiązaniu. Wówczas, nie kto inny, jak właśnie obecny prezydent Aleksander Kwaśniewski wystąpił z koncepcją, aby opozycji dać coś za coś. W zamian za zgodę na Urząd Prezydenta przywrócić Senat. Z tym, że Senat ten miał być całkowicie ukształtowany w wolnych wyborach. Jak wiadomo rozwiązania okrągłego stołu w odniesieniu do Sejmu przewidywały z góry, że pewna ilość mandatów będzie przeznaczona dla strony partyjno-rządowej. Koncepcja Aleksandra Kwaśniewskiego była taka, że nie odstąpimy od miejsc w Sejmie, natomiast co do Senatu to dopuszczamy wolne wybory. Jak dziś pamiętam, że koncepcja ta wywołała rezerwę po obu stronach. Generał Czesław Kiszczak, jako przewodniczący strony partyjno-rządowej zdezawuował tę propozycję, a strona opozycyjna przyjęła ją z nieufnością. Jednak propozycja została zaakceptowana w trakcie obrad plenarnych okrągłego stołu. Tak więc ciśnienie tradycji, chęć dostosowania się do struktur zachodnich, jak i pewne rozwiązanie doraźne doprowadziło zarówno do powstania Urzędu Prezydenta, jak i Senatu.

- Jak Pan profesor ocenia funkcjonowanie i rolę Senatu?

- Nie jestem osobą obiektywną jako że byłem marszałkiem I kadencji odnowionego Senatu. Należy rozróżnić dwie płaszczyzny działalności Senatu: formalną i nieformalną. W zakresie płaszczyzny formalnej kompetencje Senatu są ograniczone, bo przewaga Sejmu jest wyraźna. Myślę, że zostało to tak specjalnie ukształtowane w czasie obrad okrągłego stołu, ponieważ było to ustępstwo polityczne, które starano się zminimalizować. Natomiast jest płaszczyzna nieformalna działalności Senatu, która rolę Senatu zwiększa. Do tych nieformalnych elementów należy zaliczyć opiekę Senatu nad Polonią. Jest to praktyka pozakonstytucyjna, zresztą analogiczna do przedwojennej. W związku z tym zabezpieczono jednak pewne fundusze w gestii Senatu na potrzeby Polonii. W różnych kadencjach była to rola Senatu mniejsza lub większa. Na pewno była duża, gdy to wszystko się tworzyło, ale chciałbym dać świadectwo prawdzie, że w ostatniej kadencji zaangażowanie Senatu w tej dziedzinie jest bardzo duże. To jest dobre, bo pozwala włączyć naszych rodaków, których jest poza granicami ok. 16 milionów, w wydarzenia, które się dzieją w naszym kraju. Były także sprawy, o których mało kto wie. Była to rola mediacyjna Senatu, która się właśnie odbywała na płaszczyźnie nieformalnej. Np. swego czasu, gdy uchwalano ustawę o systemie oświaty powstał spór o wartości chrześcijańskie. Jak widać jest to zagadnienie, które się dziś przeniosło na płaszczyznę europejską. Otóż w tamtym czasie spór na tym tle doprowadził do pata legislacyjnego. Ustawa została zablokowana. Mało znanym szczegółem jest, że z tego powodu spotkałem się ze św. pamięci marszałkiem Sejmu Mikołajem Kozakiewiczem i zawarliśmy kompromis. Marszałek Kozakiewicz był zaangażowanym ateistą, ja zaangażowanym katolikiem. Może się dzisiaj wydać rzeczą dziwną, że akurat my doprowadziliśmy do pewnej formuły z zastrzeżeniem, że ta formuła zostanie przedstawiona właściwym komisjom Sejmu i Senatu, a potem stanie na posiedzeniach plenarnych. Obie izby zaakceptowały ten kompromis. Po to, aby mediacja była skuteczna musiała być anonimowa. Tego się nie da załatwić w blasku fleszy i reflektorów. Mówię to po latach, gdy marszałek Kozakiewicz już nie żyje. Wydaje się, że warto wspomnieć, że jest to też pole działania Senatu - poszukiwanie kompromisów, uzgodnień, które mogą doprowadzić do załatwiania pewnych spraw. Czy i w jakim zakresie podejmowali podobne działania inni i obecny marszałek nie wiem. Mam jednak prawo przypuszczać, że stanowisko Senatu jest rzeczą ważną. Wprawdzie dziennikarze mają zapewne tu mniej sensacji do odnotowania, ale przecież w Senacie nie dochodziło nigdy do gorszących awantur, czy rozmaitych scen, które są na porządku dziennym w Sejmie. Myślę, że to też ma soje znaczenie - pewien etos jaki się wytwarza. Także to, że się wykuwa kompromis w toku obrad między dwoma izbami jest rzeczą ważną. Czasami jest to tylko wyznaczenie pewnej drogi. Przypomina mi się np. sprawa konfliktu między Kościołem prawosławnym, a grekokatolickim. Kiedy uchwalano ustawę o stosunku państwa do Kościoła prawosławnego sprawa wypłynęła. Senat zaproponował pewną formułę, która miała rozwiązać spory majątkowe między tymi Kościołami. Ta formuła została zaakceptowana w czasie obrad komisji przez przedstawicieli obu Kościołów; to, że spory na tym tle nie zostały rozwiązane do

dzisiaj do końca, to jest inna sprawa. Została jednak wytyczona pewna droga. Tym razem mediacje nie były utajnione, bo toczyły się w trakcie obrad komisji. Nie mniej nie było to wydarzenie szczególnie nagłośnione. Myślę, że kiedy przestałem być już senatorem i marszałkiem Senatu, podobne próby w podobnych sprawach podejmowano także później. Dlatego chcę podkreślić, że Senat jest bardzo potrzebny, chociaż uważam, że powinien mieć, skoro pochodzi z wyborów powszechnych, nieco silniejszą pozycję.

- Jak to zrobić?

- Wzorcem może tu być pozycja Senatu w Stanach Zjednoczonych. Tam jest może inna sytuacja, bo tam pozycja Senatu jest silniejsza niż Izby Reprezentantów. Akceptacja ministrów należy właśnie do Senatu, a nie Izby Reprezentantów. Ale nie posuwając się tak daleko można i należałoby uczynić to, co jest regułą w państwach Europy Zachodniej. Nie powinno być tak, że Sejm może odrzucać stanowisko Senatu. Powinno być ono uzgadniane między obu izbami, traktowanymi na równych prawach. Myślę, że przy rozpędzonej machinie legislacyjnej, tego rodzaju hamulec byłby bardzo przydatny.

- Coraz częściej pojawiają się propozycje likwidacji Senatu, przekazania tych kompetencji np. do biura prezydenta. Co Pan profesor sądzi na ten temat?

- Generalnie jest to nieporozumienie. Jeżeli np. w sądownictwie zasadą jest możliwość odwołania się do wyższej instancji, nawet do dwóch wyższych instancji, gdzie chodzi o sprawy pojedynczych obywateli, to o ileż dalej idące są skutki ustaw, które przecież mają charakter generalny. W związku z tym wydaje mi się, że tym bardziej powinna istnieć możliwość kontroli instancyjnej. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Natomiast nikt nie lubi być kontrolowany i w pewnych wypadkach poprawiany. Dlatego napięcie pomiędzy obydwoma izbami istniało od samego początku. Posłowie bardzo nie lubili Senatu. Pierwszą przyczyną utarczek było wynagrodzenie posłów i senatorów. Do dziś dnia jest tak, że o wynagrodzeniu posłów i senatorów decydują połączone prezydia Sejmu i Senatu. Otóż już na samym początku, po 1989 r. posłowie domagali się podwyżek, ale my w Senacie byliśmy czynnikiem hamującym. Zresztą trzeba przyznać, że prezydium Sejmu nie naciskało zbytnio na te podwyżki. Formalnie wyglądało to tak, że komisja regulaminowa Sejmu uchwalała dezyderat o podwyżce, sprawa trafiała na połączone prezydia Sejmu i Senatu. Prezydium Sejmu przedstawiało go, a kiedy my sprzeciwialiśmy się, przyłączało się do naszego sprzeciwu. W związku z powyższym posłowie serdecznie nas nie lubili i to posłowie zarówno lewicowi jak i ci solidarnościowi, jedni i drudzy, bo wszystkim podobało się mieć wyższe uposażenia. W końcu załatwili to tak, że wprowadzono zasadę przyrównywania, wskaźnika, który zbliża mniej więcej uposażenia posłów i senatorów do uposażeń wiceministrów. Te uposażenia są nawiasem mówiąc - takie jest moje zdanie - wygórowane. Posłowie zawsze przytaczali przykład uposażeń pobieranych przez parlamentarzystów Europy Zachodniej i na tym tle stale mieli niedosyt. Ja zawsze byłem zdania, że wiceminister musi się bardzo napracować i ponosi odpowiedzialność, natomiast posłowie i senatorowie nie ponoszą tej odpowiedzialności. Najwyżej zostaną zweryfikowani przez wyborców w następnych wyborach. To dowodzi, że pewne napięcia , a na ich tle żądania likwidacji Senatu, mają taki właśnie prozaiczny podkład.

Dziękuję za rozmowę.

 

Przygotował Dział Prasowy Kancelarii Senatu

Warszawa, 2004 r. wywiad z okazji 15 rocznicy odrodzonego Senatu